Stado *.*

Stado *.*

piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 8

Zerknęłam na zegarek, było po osiemnastej.
Na kolacji mieliśmy się zjawić o wpół do dwudziestej.
Wbiegłam szybko po schodach i wpadłam do mojego pokoju. Kiedy otworzyłam szafę przez chwilę zastanawiałam się co ubrać. W końcu zdecydowałam się na pastelowo różową sukienkę.
Pobiegłam zatem do łazienki by się umyć i uczesać, jak zwykle zrobiłam sobie krzywego koka i lekki makijaż.  Ubrałam sukienkę i już właściwie byłam gotowa, a była dopiero 18:30.
Postanowiłam jeszcze na chwilę zajrzeć do stajni, ale gdy była na schodach zatrzymał mnie głos wujka.
-Miło, że przy okazji pan do nas zajrzał-Powiedział wujek. -Do zobaczenia. -Zamknął drzwi więc nie było mi dane dowiedzieć się z kim się żegnał.
-Klara!- Wreszcie mnie zauważył. -Pięknie wyglądasz!- Zawołał gdy byłam już na dole schodów.
-Dziękuję wujku, ty też nieźle wyglądasz. -Klemens miał na sobie niedawno kupiony czarny garnitur, krawat w tym samym kolorze i nieskazitelnie białą koszulę.
-Wiem o tym- Zaśmiał się głośno. -Dokąd idziesz?
-Chciałam jeszcze zajrzeć do stajni przez wyjazdem. -Odparłam.
-Ok, tylko się nie ubrudź.
-Wujku? -Rzuciłam będąc już przy drzwiach.
-Tak?
-Właściwie to do kogo my idziemy na tą kolację?
-Do mojego szefa -Klemens zrobił śmieszną minę.
-O, czyli będzie formalnie. -Zaśmiałam się.
-Nie, -Wujek również się zaśmiał-Wydaje mi się, ze chce nas  po prostu lepiej poznać i tyle, nie stresuj się.-Klemens puścił mi oczko.
-A kto tam jeszcze będzie?
-Będzie jeszcze jego żona, córka i syn, który jest chyba mniej więcej w twoim wieku, więc raczej się dogadacie, nie martw się. A właśnie, co z Cyprysem? Karol mi opowiadał co dzisiaj zaaszło.
-Michael mówił, że to nic poważnego, wystarczy że będę regularnie smarować ranę i powinna się szybko zagoić. -Spojrzałam na Klemensa- Tylko jedno mnie martwi.-Powiedziałam po chwili namysłu.
-Co takiego? -Wujek spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
-Michael stwierdził, że ranę zadało prawdopodobnie jakieś dzikie zwierze. Boję się, że cokolwiek to jest może się tu dalej kręcić. -Wyznałam ze zmartwieniem.
-Powinniśmy pozamykać konie w boksach i przeszukać teren. Ale przeszukaniem zajmiemy się już jutro, a konie lepiej zamknąć już dziś.
-Karol już je zamknął, ale idę jeszcze sprawdzić co u nich. -Odwróciłam się i wyszłam na zewnątrz.
Na szczęści zdążyło się już rozpogodzić, weszłam więc do stajni.
Wszystkie konie były w swoich boksach, przywitałam się kolejno z każdym koniem, najwięcej czasu spędziłam najwięcej czasu, a kiedy już ją wygłaskałam za wszystkie czasy wyszłam ze stajni zamykając za sobą wielkie drzwi.
Kiedy wróciłam do domu właśnie nastała pora wyjazdu, Wujek Klemens stał obok głównego wyjścia.
-A gdzie Konstancja? -Zapytałam, chociaż dobrze znałam odpowiedź, pewnie nadal sterczy przed lustrem poprawiając fryzurę albo makijaż.
-Jeszcze się przygotowuje,  jak tak dalej pójdzie to się spóźnimy. -Odparł, choć był jak zwykle rozluźniony i uśmiechnięty.
Czas oczekiwania na Konstancję spędziliśmy na rozmowie. Po około piętnastu minutach księżniczka raczyła się zjawić.
Jak zwykle elegancja i dystyngowana Konstancja stanęła w drzwiach i omiotła nas wzrokiem. Kiedy spojrzała na mnie po jej twarzy przebiegł ledwo zauważalny grymas.
Najwyraźniej coś jej się nie spodobało.
-Jedziemy? -Zapytała.
-Oczywiście Królowo.-Klemens najwyraźniej miał dzisiaj dobry humor.
-Klara ślicznie wyglądasz-Stwierdziła ciotka schodząc po schodach.
-Dziękuję-Za kolejny nieszczery komplement, dodałam w myślach. Kiedy w końcu zeszliśmy po schodach, wsiedliśmy do samochodu i wyjechaliśmy na drogę.

Hej, z tego co widzę to wyświetleń jest całkiem sporo, ale brak komentarzy mnie dobija. Chciałabym wiedzieć czy to "opowiadanie" jest coś warte i czy ktoś to naprawdę czyta ;)

czwartek, 25 czerwca 2015

Rozdział 7

Spojrzałam w górę, niebo zasłoniły ciemne chmury, z pewnością zanosiło się na deszcz. Po chwili zerwał sie nieprzyjemny wiatr Mimo to szłam dalej, w końcu zaczęło padać.
Maszerowałam tak, przez następne kilkanaście minut, gdy nagle po mojej lewej stronie usłyszałam ciche rżenie. Spojrzałam w tamtym kierunku i moim oczom ukazał się Cyprys. Znajdował się w krzakach, jakieś kilkanaście metrów ode mnie. Podeszłam do niego bliżej, cały czas bacznie mnie obserwował.
W jego oczach dostrzegłam przerażenie i nieufność.Mimo to po chwili pozwolił się pogłaskać po szyi. Na jego tylnej nodze faktycznie znajdowała się rana, nie wyglądała na głęboką, była jednak dosyć długa. Była pokryta zaschniętą krwią.
Złapałam za jego kantar i poprowadziłam go kilka metrów. Musiało go to boleć, ale nie aż tak bardzo by nie mógł iść.
Sprawdziłam szybko kieszenie, oczywiście zapomniałam telefonu. Nie miałam jak powiadomić Karola, ani weterynarza.
-Chodź, zaprowadzę cie do domu. -Powiedziałam jak wariatka do konia.
Wyprowadziłam go na drogę, stępował całkiem żwawo więc ruszyliśmy w stronę stajni.
Cyprys musiał się nieźle wystraszyć i dlatego uciekł. Może to faktycznie było jakieś zwierze?
Po kilkunastu minutach wyszliśmy na główną ścieżkę, deszcz zdążył się już na dobre rozpadać. Na szczęście widziałam już zabudowania stajni. Z jednej z bocznych dróżek wyszedł James, Uśmiechnę się nasz widok i podszedł do nas.
-Nic mu nie jest? -Zapytał.
-Ma ranę na lewej, tylnej nodze, ale jak widać idzie, To chyba nie jest bardzo poważne. -Odparłam.
-Daleko był?
-Tka, był całkiem daleko, biedny, musiał się bardzo wystraszyć.
James wyciągnął rękę by pogłaskać Cypryska. Błąd. Ten koń był już wystarczająco wystraszony, ostatnie czego potrzebował to dotyk zupełnie obcego człowieka.
Cyprys machnął łbem, a ramie Jamesa dzieliły tylko centymetry od zębów konia.
Przestraszony chłopak odskoczył do tyłu.
-Lepiej na niego uważaj, dużo dzisiaj przeszedł- Powiedziałam niewzruszona. Myślałam że skoro chłopak chce pracować w stajni to chociaż trochę zna się na koniach.
Byliśmy już przy stajni gdy podszedł do nas Karol razem z weterynarzem.
-Cześć Michael- Przywitałam się z dość starszym od siebie chłopakiem. Znałam Michalela od bardzo dawna, zajmował się naszymi końmi jeszcze za czasów rodziców.
-Hej Klara. Michael -Chłopak przedstawi się podając rękę Jamesowi.
-James-Odwzajemnił uścisk dłoni.
-Co się stało? -Zapytał weterynarz zwracając się do mnie.
Na szybko opowiedziałam Michaelowi o wszystkim, nie pomijając żadnych szczegółów.
Michael zmarszczył brwi, ostrożnie zbliżył się do Cyprysa, cały czas przemawiając do niego spokojnym głosem.
-Rana wygląda na zadaną przez dzikie zwierze -Powiedział pochylając się nad nogą konia. -Jednak nie jest głęboka, wprowadźmy go do stajni, rozpadało się na dobre.
Przytaknęłam i poprowadziłam Cypryska do stajni, gdzie
Michael delikatnie przemył ranę i nałożył na nią maść. Cyprys stał wtedy o dziwo spokojnie, jedynie co jakiś czas obracał się ze zniecierpliwieniem w stronę  weterynarza jakby chciał sprawdzić czy ten już skończył.
Michael założył na skaleczoną nogę opatrunek i odwrócił się do mnie.
-Proszę- podał mi słoiczek z maścią- Smaruj ranę dwa razy dziennie, najlepiej rano i wieczorem.
-Dobrze, dziękuję -Zapłaciłam mu, po czym chłopak odjechał, ponieważ miał jakieś pilne wezwanie.
-Byłeś bardzo dzielny -Powiedziałam do Cypryska i pogłaskałam go po szyi.
Kiedy wyszłam ze stajni z ulgą zauważyłam, że przestało padać.  Obok ogrodzenia stał James i Karol, prowadzili ożywioną rozmowę. Gdy do nich podeszłam przerwali i spojrzeli na mnie pytająco.
-I co? Jest źle? -Zapytał Karol. Był wyraźnie zmartwiony.
-Michael mówił,że rana nie jest głęboka, Dzięki regularnemu smarowaniu maścią powinna się szybko zagoić. -Powiedziałam.
-To dobrze, bardzo się martwiłem o Cyprysa. Idę się jeszcze zająć ogrodem, mam sporo pracy.-Mówiąc ostatnie słowa Karol już szedł do sadu.
-Też się cieszę,że to nic poważnego. -James uśmiechnął się.  Zostaliśmy sami.-Może dasz mi swój numer?-Dodał po chwili milczenia.
Kiedy spojrzałam na niego pytająco kontynuował: -No wiesz, mam tu pracować. Powinniśmy mieć jakiś kontakt.- Chłopak był wyraźnie zakłopotany.
Uśmiechnęłam się lekko, wzięłam od niego telefon i wpisałam mój numer.
Już miałam się odezwać gdy przerwał mi głos Nory dochodzący od strony domu.
-Klara! musisz się przygotować do kolacji!
-Dobrze, zaraz przyjdę!- Odkrzyknęłam i obróciłam się z powrotem do Jamesa- Muszę już iść.
-Nic nie szkodzi i tak miałem jeszcze porozmawiać z Panem Klemensem.
Weszliśmy razem do domu. Pokazałam mu gdzie znajduje się gabinet wujka, kiedy się pożegnaliśmy chłopak zniknął za drzwiami.




środa, 24 czerwca 2015

Rozdział 6

Wyszłam z domu, tym razem przez główne wyjście, ponieważ zamierzałam zajrzeć do starej stajni, która znajdowała się po przeciwległej stronie ogrodu.
Stajnia ta od wielu lat stała pusta i niewyremontowana. Chciałam sprawdzić czy nie uchował się w niej jakiś stary kantar, ponieważ rano Cyprysowi udało się jeden zerwać.
Weszłam do starej stajni, w środku, znajdowało się dwadzieścia boksów, pełno siana, dwa pomieszczenia gospodarcze, siodlarnia i toalety, poza tym masa różnego sprzętu.
Ogólnie panował tam chaos.
Pamiętałam jeszcze czasy świetności tej stajni, kiedy to była zapełniona końmi rasy Hanowerskiej, których hodowlą zajmowali się moi rodzice. Zaś w drugiej stajni, używanej obecnie przeze mnie, znajdował się pensjonat dla koni. Przed śmiercią rodziców telefon urywał się, a ludzie tylko czekali aż zwolnią się u nas miejsca. Kiedy rodzice zginęli w wypadku, ludziom owszem, było mnie żal, jednak zabierali  stąd swoje konie, twierdząc, że przecież nastolatka nie da sobie rady ze stajnią, pewnie mieli rację, byłam przecież młodsza i załamana śmiercią rodziców.
Konie z hodowli co do jednego zostały sprzedane przez Konstancję.
Straciłam nie tylko rodziców ale też moich końskich przyjaciół, wśród których się wychowywałam, stawiałam pierwsze kroki i uczyłam się jeździć.
Przemierzałam stajnię, ostrożnie stawiając kroki, by na nic nie nadepnąć.
Po kilkunastu minutach poszukiwań, w jednym z boksów znalazłam stary kantar. Na oko powinien pasować i posłużyć przez chwilę, zanim powiem Elizie, żeby kupiła nowy.
Zabrałam go więc i wychodząc z boksu zamarłam.
Po drugiej stronie stajni ktoś stał.
Był to wysoki chłopak, mniej więcej w moim wieku, choć chyba trochę starszy. Miał ciemne włosy, ubrany był w ciemny t-shirt i wysłużone jeansy.
-Kim jesteś? -Zapytałam, wciąż będąc zaskoczona jego obecnością.
-Jestem James, mam tu pracować, zobaczyłem jak tu wchodzisz, więc poszedłem za tobą.
W tej chwili przypomniałam sobie, że Nora faktycznie wspominała mi coś o nowym pracowniku.
Oprzytomniałam więc i zdobyłam się na uśmiech.
-Miło mi, jestem Klara. -Powiedziałam podchodząc i wyciągając rękę w jego kierunku. Uścisnął ją przyjaźnie i również się uśmiechnął.
-To może cię oprowadzę? -Zaproponowałam.
-No jasne,
-To jest nasza stara stajnia, jak widać obecnie jej nie używamy.
James rozglądnął się po przestronnym pomieszczeniu, -ładnie tu, tak klimatycznie.-Odparł.
Wyszliśmy na zewnątrz, pogoda była wspaniała, wiał lekki, ciepły wiatr i przyjemnie świeciło słońce.
-Kiedyś zajmowaliśmy się hodowlą koni rasy Hanowerskiej. Po śmierci rodziców ciotka sprzedała wszystkie konie, ale wujek kupił mi Kapriolę, a po jakimś czasie kilka osób wynajęło u nas boksy.
Obecnie są u nas cztery konie, a już jutro ma dojechać pięć kolejnych.
-Musiało ci być ciężko po stracie rodziców, koni pewnie też ci brakowało. -Powiedział James patrząc mi w oczy.
Zdziwiło mnie to jak szybko mnie rozgryzł. Poczułam, że naprawdę mnie rozumie.
-Tak, było ciężko, ale miałam ludzi na których mogłam polegać.
Podczas tej rozmowy zdążyliśmy przejść na tył domu. A gdy już mieliśmy wchodzić do stajni, zatrzymał nas czyjś głos.
-Klara! -Odwróciłam się i zauważyłam biegnącego w naszą stronę Karola.
Na twarzy był lekko czerwony, a kiedy był już bliżej nas zauważyłam że jest zdyszany.
-Coś się stało? -Zapytałam.
-Cyprys przeskoczył przez ogrodzenie padoku i uciekł w las,
-To nic takiego, zaraz go złapiemy- Odparłam nieporuszona, już wcześniej się zdarzało, że jakiś koń nam uciekł, ale zawsze go potem złapaliśmy.
-To nie wszystko, widziałem go, jak uciekał, na nodze miał krew, dużo krwi.
Słysząc to, serce zaczęło mi szybciej bić. Może i Cyprys nie był moim koniem, ale i tak byłam do niego bardzo przywiązana.
-Jak to się stało? -Zapytał milczący dotąd James.
-Nie wiem, widziałem tylko jak uciekał, nie mam pojęcia co mu się stało. -Karol był wystraszony nie na żarty, zawsze bardzo przejmował się losem koni, zresztą tak jak ja.
-Musimy go szybko znaleźć- Rzuciłam i ruszyłam biegiem w stronę lasu.
Słyszałam za sobą zgrzytanie kamieni, pewnie Karol i James biegli za mną.
-Karolu nie powinieneś się tak przemęczać, lepiej wróć do stajni, sprowadź konie  do boksów i zadzwoń po weterynarza.
Widziałam wahanie w jego oczach, jednak po chwili Karol zawrócił w stronę stajni.
Kiedy już ja i James byliśmy na głównej ścieżce lasu, przystanęliśmy pod wielkim dębem.
-Myślę, że powinniśmy się rozdzielić, poszukiwania pójdą szybciej. -Zaproponował James.
-Masz rację. Ja pójdę tędy -Powiedziałam wskazując ścieżkę biegnącą w głąb lasu.
James skinął głową i podążył w odwrotnym kierunku.
-Tylko się nie zgub.- Rzuciłam mu przez ramię idąc w swoim kierunku.

***

 Stara stajnia:
Rasa Hanowerska:


Rozdział 5

Niedziela

Jak zwykle obudziłam się wcześnie rano, od razu poszłam zająć się stajnią. Wypuściłam konie na padoki.Kiedy posprzątałam boksy i pozamiatałam stajnię było już po dziewiątej.
Wróciłam więc do domu, ponieważ podczas pracy zdążyłam zgłodnieć.
Na końcu ogrodu zobaczyłam Karola, pomachałam mu i weszłam do domu. W środku panowała przyjemna cisza, wiedziałam jednak że to kwestia najwyżej godziny zanim zjawią się pozostali domownicy.
W kuchni również było pusto, zaczęłam więc przygotowywać sobie śniadanie, podczas gdy kroiłam pomidory, do kuchni weszła Nora.
-Dzień dobry słoneczko! Mogłaś mnie zawołać, przygotowałabym ci śniadanie.
-Poradzę sobie. -W kuchni zapanowała niezręczna cisza, byłam trochę zła na Norę za to, że nie powiedziała mi o swojej rozmowie z Konstancją.
-Dobrze, że jednak coś jesz, zaczęłam się już o ciebie martwić, nie masz apetytu? -Nora musiała zauważyć, że nie jestem zbyt rozmowna.
-Ostatnio jakoś nie. -Postanowiłam jednak naprowadzić rozmowę na odpowiedni tor. -Ale wyobraź sobie,że idę dzisiaj na kolację.-Powiedziałam jakby od niechcenia siadając przy stole z talerzem kanapek.
Słysząc to po twarzy Nory przebiegł ledwo zauważalny grymas.
-W co zamierzasz się ubrać?-Nora najwyraźniej postanowiła udawać nieporuszoną.
-Jeszcze nie zdecydowałam. Zastanawiam się do kogo idziemy na tą kolację. Wiesz może?
-Nic mi o tym nie wiadomo, przecież wiesz, że Pani Konstancja mi się nie zwierza. Swoją drogą- Zaczęła - Byłam przekonana, że nie lubisz takich eleganckich kolacji i uroczystości.
-No tak, Jednak uznałam, że tym razem może być ciekawie.-Uśmiechnęłam się lekko.
W tym momencie do kuchni wszedł wujek Klemens.
Jak zwykle rano był ubrany w rozciągnięty, stary dres, pewnie wybrał się na bieganie.
-Dzień dobry wszystkim! -Zawoła jak zwykle rozpromieniony i zajrzał do lodówki.
Wujek należał do tych nielicznych osób, które od rana miały świetny humor i zarażały nim innych.
-Cześć wujku.
-Dzień dobry, proszę usiąść, zrobię panu śniadanie.
-Nie trzeba, zjem szybko i idę pod prysznic-Powiedział podkradając z mojego talerza jedną z kanapek.
-Nie chcesz śniadania, ale mnie okradasz z moich cennych kanapek! -Zażartowałam.
-Kradzione nie tuczy- Odparł Klemens biorąc wielki kęs kanapki.
-Biegałeś dzisiaj wujku?- zapytałam.
-Tak, pogoda jest świetna, musisz się kiedyś ze mną wybrać.
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, ponieważ w tej chwili do kuchni wparowała Konstancja.
Jak zwykle od rana niezadowolona usiadła przy stole. Była ubrana w ciemno-granatową, elegancką sukienkę.
-Oh Klemens! Tyle razy ci mówiłam, żebyś przebierał się od razu po tym swoim bieganiu! W tym stroju wyglądasz śmiesznie.
-Nie miałem czasu, strasznie zgłodniałem. -Odpowiedział wujek pakując do ust kolejny wielki kęs.
Wymieniła z wujkiem porozumiewawcze spojrzenia. Mimo, że Konstancja była jego żoną, on również dostrzegał jej liczne wady.
Lecz jego to bawiło, a mnie denerwowało.
-Pójdę już, potrenuję jeszcze z Kapriolą.-Skierowałam się do wyjścia z kuchni.
-Klarka, zaczekaj!-Zawołał wujek.
Kiedy się odwróciłam kontynuował. -Wydaje mi się,że Konstancja już cię zaprosiła na kolację.
Spojrzałam na Konstancję, miała nieodgadniony wyraz twarzy.
-Tak, coś wspominała-Odparłam wzruszając ramionami.
-Bardzo chciałbym,żebyś z nami poszła, dawno nigdzie razem nie wychodziliśmy.-Powiedział wujek, po czym upił łyk kawy.
-Wiem wujku, pójdę z wami.
-Cieszę się-Klemens uśmiechnął się szeroko, zaś Konstancja się naburmuszyła.
-Pomogę potem paniennce wybrać sukienkę -Powiedziała milcząca dotąd Nora.
W odpowiedzi jedynie się uśmiechnęłam i skinęłam lekko głową, po czym wyszłam z kuchni.

***

Wiem,że długo nie było rozdziału, było to spowodowane małą aktywnością na blogu. Długo tu nie zaglądałam jednak kiedy dzisiaj zobaczyłam ilość wyświetleń (i aż jeden komentarz! :D ) to od razu zabrałam się do pisania.W tym rozdziale nie za wiele się działo, ale obiecuję,że dalej akcja się rozkręca. Przed zakończeniem roku szkolnego postaram się jeszcze coś wrzucić, :*

niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 4



Dźwięki rozmowy dobiegały zza drzwi jadalni.
-Klara kocha to miejsce! To jej dom! Nie może jej pani tego zrobić.- Usłyszałam głos Nory.
-Nie jesteś tu od mówienia mi co mogę robić, a czego nie. Wracaj lepiej do pracy i nie wtrącaj się w nie swoje sprawy. -To zdecydowanie był piskliwy głos Konstancji.
Nastała chwila ciszy, po której usłyszałam szpilki Konstancji przemierzające pomieszczenie.
Wyszłam pospiesznie na dwór, żeby nie przyłapała mnie na podsłuchiwaniu.
Oparłam się o balustradę tarasu. O czym one rozmawiały? Z pewnością miało to związek ze mną.
Co Konstancja chce zrobić z moim domem.
Wiedząc, że mam obowiązki postanowiłam nie myśleć o tym w tej chwili.
Przeszłam przez stajnię i wyszłam na padok, który znajdował się tuż za nią.
 Zobaczyłam Narnię, na której na oklep stępowała Ada.
-Ada! Chcesz znowu spaść? -Podeszłam do dziewczyny.
Kiedy mnie zobaczyła szybko zeszła z klaczy.
-Przepraszam, Bardzo chciałam jeszcze na niej pojeździć.
-To mogłaś zaczekać na mnie.Wiesz co twoi rodzice by mi zrobili gdyby coś ci sie stało? -Tak naprawdę nie byłam na nią zła, chciałam tylko żeby zaczęła mnie w końcu słuchać.
Dziewczynka posmutniała.
-Nic by mi się przecież nie stało -Odparła naburmuszona.
-Nie rób tak więcej, możesz jeździć tylko pod moim nadzorem.
-To mogę jeszcze pojeździć?
Spiorunowałam ją wzrokiem i ruszyłam w stronę stajni. Ada podążyła za mną i dorównała mi kroku.
-Przepraszam, nie denerwuj się -Powiedziała potulnie i zrobiła jedną z tych min, które małe dzieci robię po jakimś przewinieniu.
Nie potrafiłam się na nią gniewać.
-No dobrze, ale żeby mi to było ostatni raz. Chcesz jeszcze coś porobić czy już jedziesz?
-Mam jeszcze chwilę czasu.
-Ok, to wyczyść swój sprzęt.
-To ma być kara? -Ada zaczęła się śmiać i ruszyła w podskokach w stronę stajni.
Reszta dnia upłynęła bardzo spokojnie. Po ukończeniu swoich zajęć Adrianna pojechała do domu.
Ja zaś do późnego wieczora pracowałam przy koniach. Głównie dlatego, że nie chciałam wchodzić w drogę Konstancji.
W końcu jednak musiałam wrócić do domu.
Weszłam cicho tylnym wejściem, starałam się zrobić jak najmniej hałasu. Kiedy byłam mniej więcej w połowie schodów usłyszałam ten piszczący głos.
-Klara! -Usłyszałam.  Odwróciłam się i zobaczyłam osobę, której za wszelką cenę chciałam uniknąć.
Konstancja stała na dole schodów. Ubrana była w białą sukienkę, czarne szpilki i chyba tonę biżuterii.
Miała figurę modelki i była bardzo wysoka. Jej blond włosy były upięte szykownego koka.
Konstancja zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głowy. Zdałam sobie sprawę z tego, że po całym dniu pracy wyglądam pewnie koszmarnie. No cóż, nie wszyscy mogą się stroić i odpoczywać całymi dniami.
-Wszędzie cię szukałam. -kłamała, wiadomo przecież, że jak mnie nie ma w domu to z pewnością jestem w stajni. Wcale mnie nie szukała.
-To coś kiepsko ci poszło -Odburknęłam.
-Chodź, musimy porozmawiać -Powiedziała i o dziwo nie zwracając uwagi na moje pyskowanie, poszła do biblioteki.
Nieco zdziwiona poszłam za nią.
-Gdzie jest wujek Klemens? -Zapytałam wchodząc do biblioteki.
-Pracuje w swoim gabinecie, nie przeszkadzaj mu.
Stanęła na środku pomieszczenia i gestem kazała mi usiąść na fotelu, kiedy to zrobiłam zaczęła:
-Mam do ciebie pewną sprawę. -Widząc, że nie wykazuję większego zainteresowania kontynuowała.- Jutro ma się odbyć pewna ważna kolacja. Twój wujek ubzdurał sobie, że twoje towarzystwo jest tam potrzebne. Chciałam jeszcze zaznaczyć, że to bardzo ważna kolacja -Powtórzyła kładąc nacisk na słowo "bardzo". - nie ukrywam, że bardzo bym się cieszyła, gdybyś mu grzecznie odmówiła uczestnictwa w tej kolacji.-Uśmiechnęła się przebiegle.,
Już wcześniej się zdarzało, że Konstancja proponowała mi pieniądze w zamian za nieobecność na różnych uroczystościach. Jednak byłam bardzo ciekawa, czy to co udało mi się dzisiaj podsłuchać ma jakiś związek z tą bardzo ważną kolacją.
-Widzisz bo wydaje mi się, że chcę pójść na tą kolację. -Uśmiechnęłam się do niej szyderczo.
-Chyba się nie zrozumiałyśmy, Oczywiście dostaniesz ode mnie dodatkowe kieszonkowe.
-Kieszonkowe mam  wystarczająco duże, by móc ci odmówić. Wybieram się na tą kolację -Powiedziałam.
-Widać było, że już ją dosyć zdenerwowałam. Wbiła we mnie swój pełen nienawiści wzrok.
-Nie wstyd ci za siebie? Narobisz Klemensowi wstydu, nie potrafisz się zachować.
-Wydaje mi się, że już się do tego przyzwyczaił. -Zaśmiałam się.
-No dobrze, mała materialistko, podwójna stawka.
Byłam rozbawiona ale też zaciekawiona całą tą sytuacją. Co takiego chciała przede mną ukryć?
-Chyba jednak pójdę, -Powiedziałam i szyderczo wydęłam usta, po czym wstałam i wychodząc powiedziałam tylko: -Miłej nocy Konstancjo.
Poszłam na gorę zadowolona z tego, że udało mi się jej dogadać.
Wzięłam prysznic i ubrałam się w piżamę. Leżąc w łóżku zastanawiałam się co ubrać na jutrzejszą kolację.

środa, 3 czerwca 2015

Cyprys. Koń Elizy. Ogier. rasa:Angloarabska. Wiek:5 lat. Eliza bierze z nim udział w WKKW. Jest odważny i ma niezwykły talent do skoków.



Kapriola

Kapriola, klacz Klary. Rasa Lipicańska. Jest bardzo spokojna i odważna. Ma tylko jedną dziwna przypadłość, płoszy się na widok małych dzieci. Za to jest bardzo utalentowana, jeżeli chodzi o skoki.




Rozdział 3

 Spojrzałam na zegarek, była już jedenasta, a to oznaczało, ze na jazdę zaraz przyjedzie Ada. musiałam więc przygotować Narnię. Weszłam na padok, obie klacze akurat stały spokojnie i skubały trawę. Podeszłam do Narni i zręcznie wskoczyłam na jej grzbiet, dając jej znaki łydkami, ma oklep dojechałyśmy do stajni. W środku wyczyściłam ją i osiodłałam, popręg na razie zostawiłam luźno. Skarogniada klacz pięknie się prezentowała w fioletowym czapraku, czarnym siodle i ogłowiu.
Tak wystrojoną Narnię wyprowadziłam przed stajnię. Z białego samochodu wyskoczyła Ada, jej jasne włosy zaplecione były w warkocza, miała na sobie czarne sztyblety, ciemno-różowe bryczesy i białą koszulkę. Wyglądała przesłodko. Od razu podbiegła do swojej klaczy i wtuliła się w jej sierść.
-Cześć Klara powiedziała odklejając się od klaczy.
-Hej Ada- Przytuliła się do niej na powitanie. Pomachałam jeszcze do jej mamy, która właśnie odjeżdżała samochodem.
-O której przyjedzie po ciebie mama?- zapytałam prowadząc klacz na maneż.
-Będzie około piętnastej, dzięki że osiodłałaś Narnię. - Powiedziała dziewczyna otwierając bramę,
-Nie ma za co-Odpowiedziałam dopinając popręg.- Możesz wsiadać.
Ada wsiadła na klacz, chociaż musiałam ją trochę przytrzymać, bo się niepotrzebnie kręciła.
Przez ostatnie cztery tygodnie to ja uczyłam Adę jeździć, ponieważ ze szkółki jeździeckiej wyniosła jakieś złe wspomnienia, o których nie chciała mówić.
Ja zaś szkolenie na instruktorkę zrobiłam w wakacje, rok temu. Na tym właśnie szkoleniu poznałam Milenę.W ciągu tamtych wakacji zdążyłyśmy się zaprzyjaźnić. Od tamtego czasu Milena często mnie odwiedza.
-Jedź stępem w lewo- Powiedziałam do dziewczyny wracając do rzeczywistości.
Klacz na znak łydki leniwie ruszyła w lewo.
-Dobrze to teraz poćwicz anglezowanie w stępie. -Szło jej całkiem dobrze. Na moje polecenie wykonała jeszcze kilka ćwiczeń. Ada energicznie wykonywała zadania.
-To teraz kłus anglezowany! - Zawołałam.
Ada chyba tylko na to czekała, Na znak łydki Narnia ładnie zaczęła kłusować.
-Zmień nogę Ada! I popraw nogi w strzemionach! - Zawołałam. Dziewczyna zastosowała się do moich rad i naprawdę szło jej coraz lepiej.
-Teraz pojedź przez chwilę ćwiczebnym! -Chciałam żeby jeszcze potrenowała przed pierwszym galopem.
Kiedy ćwiczebny szedł jej już bardzo dobrze uznałam, że już czas na galop.
-W narożniku spróbuj zagalopować, przyłóż mocno łydki i usiądź w siodle! -Poinstruowałam dziewczynę.
Widząc minę Ady, pomyślałam, że wjedzie zaraz do środka i zejdzie z konia. Myliłam się.
Ada zastosowała się do moich poleceń prawidłowo. Narnia ładnie zagalopowała, a Ada miała dobry dosiad.
-Bardzo dobrze wam idzie-Pochwaliłam je, najwyraźniej  za wcześnie.
Po jednym okrążeniu klacz potknęła się, ale biegła dalej, jednak Ada nie miała tyle szczęścia. Najpierw zsunęła się na szyję klaczy, a zaraz potem upadła na plecy, prosto na ziemię.
Podbiegłam do niej przestraszona, że stało się jej coś poważnego.
Kiedy już byłam przy niej zauważyłam, że się trzęsie, lecz kiedy się do mnie obróciła okazało się, że dziewczyna zanosi się od śmiechu.
-Nic ci nie jest? -Zapytałam nie wiedząc co myśleć.A kiedy pokręciła głową na znak, że nie, dodałam- Dlaczego się śmiejesz? Okropnie mnie przestraszyłaś.
-Przepraszam, jeszcze nigdy nie spadłam, śmiesznie to wyglądało.-Odparła wstając i otrzepując się z kurzu.
-Na pewno nic sobie nie zrobiłaś?
-Wszystko jest w porządku, nie panikuj.
-No dobrze. -Odparłam nieco zmieszana- Skoro nic ci nie jest to wsiadaj.
Przytrzymałam Adzie strzemię i po chwili ponownie siedziała na Narni, uśmiechnięta od ucha do ucha.
-Kłusuj jeszcze raz i spróbuj ponownie zagalopować.
Tym razem galop wyszedł jej całkiem nieźle.Po kilku okrążeniach poleciłam jej przejść do kłusa i w końcu do stępa z luźną wodzą.
Kiedy klacz była już występowana, Ada zeskoczyła na ziemię, podwinęła strzemiona i poluzowała popręg.
-Zaprowadź ją teraz do stajni i rozsiodłaj. Pomoc ci czy sobie poradzisz?
-Dam radę- Odpowiedziała rozpromieniona Ada.
Kiedy odprowadzała klacz do stajni, ja poszłam do domu. W kuchni było pusto, chwyciłam jabłko i wyszłam na korytarz.
Kiedy już miałam ponownie wychodzić na dwór zza drzwi usłyszałam odgłosy rozmowy.


poniedziałek, 1 czerwca 2015

Rozdział 2



Zajrzałam do boksu Kaprioli, okazało się ze jeszcze spała, dwa kolejne konie również, dopiero w ostatnim z zajętych boksów swoimi przyjaznymi oczkami spoglądał na mnie Cyprys. Był to gniady ogier rasy Angloarabskiej. Jego właściciel kupił go dla swojej córki Elizy, która startowała na nim w WKKW.Cyprys miał ogromny talent do skoków i był wyjątkowo odważny.
Eliza zaś była moją najlepszą przyjaciółką. Poznałyśmy się w wieku 11 lat, na zawodach, na które zabrali mnie rodzice.
Przez te sześć lat, które się znamy wiele się zmieniło, ale nasza przyjaźń przetrwała. Bo nic tak nie łączy ludzi jak wspólna pasja. W naszym przypadku była to miłość do koni. Weszłam cichutko do boksu Cyprysa i przytuliłam się do jego gniadej szyi. Koń zarżał cicho na powitanie. 
Chwyciłam go za kantar i wyprowadziłam przez tylne drzwi stajni wprost na padok.
Uśmiechnęłam się widząc jak radośnie pogalopował na środek pastwiska. Przyszła pora na kolejnego konia, zastanawiałam się jak je obudzić, ale okazało się, że problem rozwiązał się sam.
Jeden z moich podopiecznych już się obudził. 
Był to Altivo, wałach rasy Wielkopolskiej. Jego właścicielką była Rose, 24-letnia instruktorka jazdy w pobliskiej szkółce jeździeckiej, gdzie nie było już wolnych boksów więc zdecydowała się na umieszczenie swojego konia u nas. 
Altivo był koniem odpowiednim dla doświadczonego jeźdźca. Rose była właśnie takim jeźdźcem. Kiedy ich razem widziałam, wiedziałam że tych dwoje doskonale się ze sobą dogaduje.
Zajęłam się czyszczeniem Altivo, ponieważ dzień wcześniej otrzymałam wiadomość, że Rose z rana przyjedzie na nim pojeździć. Zostawiłam go czyściutkiego i przypiętego przy boksie, sama zaś zabrać się za Kaprolę. 
Kiedy weszłam do jej boksu radośnie zarżała i powąchała moją rękę, kiedy ją wystawiłam. Przy czyszczeniu stała grzecznie jak zwykle. Nogi do czyszczenia kopyt również podawała ze spokojem.
No po prostu koń idealny! 
Przeszłam do następnego boksu, w którym przebywała Narnia. Spokojna klacz, którą kupiło pewne miłe małżeństwo dla swojej 12-letniej córki, Adrianny.
Ada, bo tak ją wszyscy nazywali, dopiero uczyła się jeździć, ale wychodziło jej to naprawdę nieźle. Było widać że ma to tego talent. Wypuściłam Narnię na padok, oczywiście inny niż ten na którym pasł się Cyprys. 
Kiedy ponownie weszłam do stajni usłyszałam dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Wyszłam na plac, gdzie zobaczyłam Rose wysiadającą z czarnego Forda.
Była ubrana w czarne bryczesy i czerwoną koszulę w kratę, Na nogach miała cudowne oficerki, a włosy zaplotła w kłosa. 
-Cześć Klara! - Rose przytuliła mnie na powitanie.
-Hej Rose! - Odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do jak zwykle rozpromienionej dziewczyny.
-Jak się ma mój Alti?
-Chodź i sama zobacz.- Odparłam.
Weszłyśmy do stajni, Rose od razu podeszła do swojego ulubieńca. Altivo zarżał na powitanie.
-Jaki czyściutki!- Zawołała dziewczyna- Dzięki że mi go wyczyściłaś. Idę po sprzęt i lecimy na maneż.
-Pomóc ci z siodłaniem?
-Nie trzeba, dam radę. - mówiąc to zniknęła w siodlarni.
Poszłam za nią z zamiarem osiodłania Kaprioli, Weszłam do siodlarnie, w której znajdowały się wszelkie środki służące do pielęgnacji koni,sprzęt, toczki i sporo innych rzeczy. Siodła były powieszone na hakach, na ścianie. Toczki leżały na półce, a czapraki były starannie ułożone. Pod oknami znajdowały się dwa wysłużone fotele i mały stolik. Na ścianach powieszone były również nagrody i obrazy z końmi, malowane niegdyś przez moją mamę.
Wybrałam dla mojej klaczy niebieski czaprak i owijki pod kolor. Osiodłałam Kapriolę, a Rose w między czasie uporała się z Altim. Wyprowadziłam klacz na maneż, który znajdował się za stajnią, było stamtąd doskonale widać rozciągające się dookoła lasy.
Zamknęłam za sobą bramę, po czym zajęłam się strzemionami i popręgiem, kiedy już wszystko było gotowe, wsiadłam na klacz.
Zaczęłam od leniwego stępa, zrobiłam parę ćwiczeń rozciągających, po czym przeszłam do kłusa anglezowanego. Rose w tym czasie pokonywała błyskawicznie przeszkody. Ona i Altivo byli naprawdę niesamowici. Jechałam tak zapatrzona na nich, aż poczułam ból w prawej nodze. No tak, zapomniałam skręcić w lewo, więc pozbawiona kontroli klacz  pokłusowała za blisko ogrodzenia.
Zrobiłam woltę i tym razem przypilnowałam naszej odległości od ogrodzenia. 
W narożniku postanowiłam zagalopować, pierwsza próba nie powiodła się, klacz tylko przyspieszyła kłus. Jednak za drugim razem wyszło idealnie.Galopowałam najpierw w pełnym dosiadzie, lecz potem zmieniłam go na pół-siad.Po paru okrążeniach zdecydowałam się na skok.
Nakierowałam klacz na 80-centymetrową przeszkodę. Kapriola wybiła się nieco za wcześnie, ale pokonałyśmy okser bez zrzutki.
Najechałam na kolejną przeszkodę, tym razem było to 100 centymetrów.Klacz wybiła się w idealnym momencie i pokonałyśmy przeszkodę bezbłędnie.
Poklepałam ją w nagrodę, po czym przeszłam do kłusa, a w końcu do stępa z luźną wodzą. Kiedy zsiadałam Rose nadal jeździła w najlepsze, postanowiłam jej nie przeszkadzać, więc szybko wyprowadziłam klacz z maneżu.
W stajni rozsiodłałam i porządnie wyszczotkowałam Kapriolę, po czym wyprowadziłam ją na padok do tarzającej się w najlepsze Narni.
Mając chwilę czasu przysiadłam na ogrodzeniu i obserwowałam galopujące po padoku konie.

niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 1



Była sobota rano, podeszłam do okna w moim pokoju i spojrzałam na rozciągające się przed moim domem ogrody, dzień zapowiadał się pogodnie. Słońce jasno świeciło na korony drzew pobliskiego lasu. W takich właśnie dniach najbardziej podobało mi się to, że w moim domu było mniej ludzi, a co za tym idzie było spokojnie i cicho.W soboty i niedziele służba z mojego domu brała sobie wolne, a ciotka i wujek którzy się mną opiekowali w soboty jeździli na przyjęcia, a w niedzielę odwiedzali swoją rodzinę w pobliskiej wsi. Na moje nieszczęście czasami zabierali mnie ze sobą.
Odeszłam od okna i wyjęłam z szafy moje granatowe bryczesy i czarną koszulkę na ramiączkach na którą narzuciłam ciemno-szarą koszulę. Kiedy już byłam gotowa wyszłam z pokoju na długi korytarz.
Zeszłam po marmurowych schodach wprost do oświetlonego wysokimi oknami holu. Skręciłam w lewo i przeszłam przez ogromne, dwuskrzydłowe drzwi. Z nalazłam się w wielkiej kuchni. Na drugim końcu pomieszczenia znajdowała się stara kuchenka gazowa przy której krzątała sie Nora, nasza gospodyni, szefowa kuchni, właścicielka przepisu na najlepsze ciasto jakie kiedykolwiek jadłam. Nora mieszkała u nas na stałę, od kiedy pamiętam była przy mnie i zajmowała się mną nawet po śmierci rodziców.
-Dzień dobry słoneczko! -powiedziała promiennie się uśmiechając, tak jak to potrafią tylko nieliczni ludzie na świecie-Co byś chciała na śniadanie?
-Może omlet-zaproponowałam- Pomóc ci?
-Nie trzeba skarbie, przecież wiesz że gotowanie sprawia mi wielką przyjemność-odpowiedziała Nora, po czym zajęła się przygotowywaniem mi śniadania.
Rozejrzałam się po kuchni, od kiedy pamiętam nic się w niej nie zmieniło, Nora nie pozwalała nawet na mały remont. Twierdziła że kuchnia to jej małe królestwo, które ma się nigdy nie zmieniać. Rozumiałam ją, ja również nie przepadałam za zmianami w moim otoczeniu.
-Nie wiesz może kiedy wraca Konstancja i wujek Klemens?- zapytałam siadając przy wielkim drewnianym stole.
-Państwo przyjadą wieczorem-Nora o ciotce i wujku zawsze mówiła oficjalnie. - Powinni być około 21.
-To dobrze. Mam cały dzień spokoju! Bez Konstancji- powiedziałam śmiejąc się.
-Pamiętaj, że w gruncie rzeczy to dzięki niej nie wylądowałaś w szkole z internatem- Powiedziała Nora, ale słyszałam w jej głosie nutkę rozbawienia moją uwagą o Konstancji.
Ale miała rację, po śmierci rodziców ciotka nalegała bym została w domu, podejrzewam jednak, że głównie ze względu na pieniądze wysyłane przez moją Babcię, za opiekę nade mną. Gdybym wyjechała do internatu, pieniądze przychodziłyby do szkoły, by pokryć wydatki związane z moim utrzymaniem.
Wujek miał w tej sprawie najmniej do powiedzenia, był dobrym człowiekiem, ale był też bardzo zapatrzony w Konstancję.
Przerwałam moje rozmyślenia, ponieważ Nora postawiła przede mną talerz z omletem i kubek z gorącą herbatą. Ona zawsze wiedziała czego mi potrzeba.
-Dziękuje- powiedziałam uśmiechając się- Popracuję dzisiaj z Kapriolą. - Nora nie znała się na koniach ale lubiłam się jej zwierzać. Kapriola była klaczą Lipicańską. Miała dopiero 3 lata, jej dziwną przypadłością było to, że bała się małych dzieci, nie mam pojęcia dlaczego.
-Cieszę się, że spędzasz czas na świeżym powietrzu- Powiedziała Nora przygotowując sałatkę do dzisiejszego obiadu.
-Kiedy skończyłam jeść umyłam naczynia i szybko dopiłam herbatę. Nora chyba musiała zauważyć, że już wychodzę bo zdążyła jeszcze zawołać:
-Klara! Zapomniałam ci powiedzieć, że jutro przyjeżdża chłopiec do pomocy w stajni- powiedziała nie przerywając krojenia marchewki.
Stanęłam jak wryta. Ktoś nowy? W naszym niezmieniającym się domu? Dlaczego?
-Po co?-zapytałam- Dobrze sobie radzę, poza tym mam do pomocy Karola. -Karol był naszym ogrodnikiem, ale pomagał mi też przy koniach.
-W poniedziałek ma przyjechać pięć nowych koni, nie poradzilibyście sobie. Zresztą Karol przechodzi na emeryturę- Wyjaśniła Nora.
-Karol na emeryturę? Dlaczego? - Zapytałam, a Nora spojrzała na mnie jak na idiotkę. -Przecież nieźle się trzyma.
-Nie chodzi o jego zdrowie, on po prostu chce odpocząć.
Wyszłam z kuchni zamyślona, najwyraźniej w moim życiu miało zajść więcej zmian niż sobie wyobrażałam. Wyszłam z domu tylnym wyjściem, wprost do sadu.
Przede mną biegła wydeptana w trawie ścieżka, na końcu której wypatrzyłam Karola. Pochylał się nad ogromnym krzewem róż.
Zrobiło mi się smutno, że już za niedługo miał już u nas nie pracować. Był u nas już bardzo długo.
Nie wyobrażałam sonbie żeby miało go zabraknąć.
-Dzień dobry Karolu- powiedziałam podchodząc do niego. Odwrócił się do mnie i uśmiechnął.
-Dzień dobry Klaro- odpowiedział.
-Słyszałam że odchodzisz na emeryturę. -Powiedziałam smutnym głosem.
-Owszem, zamierzałem Ci to dzisiaj powiedzieć. Uwielbiam pracę tutaj, ale staje się dla mnie za ciężka. Poza tym mój lekarz twierdzi że powinienem już odpocząć.
-Przykro mi, że odchodzisz z pracy.  Ale mam nadzieje, że nadal będziesz nas odwiedzał. - Powiedziałam siadając w cieniu rozłożystej jabłoni.
-Obawiam się, ze to będzie niemożliwe.- Mówiąc to bardzo posmutniał. - Kiedy już przejdę na emeryturę pojadę do Londynu, do mojej córki.
Zastanawiałam się jak mogłam nie zauważyć, że ta praca jest dla niego męcząca, szczególnie w jego wieku. Spojrzałam na niego, było po nim widać że w swoim życiu wiele przepracował.
Mimo, że nie był dla mnie rodziną, zawsze traktowałam go jak dziadka.
-Będę za tobą tęsknić jak wyjedziesz, ale zgodzę się z twoim lekarzem, przyda ci się odpoczynek. - Słysząc to Karol się roześmiał.
-Aż tak to po mnie widać? Ja też będę tęsknić.
Uśmiechnęłam się i wstałam.
-Idę teraz do koni.
Karol skinął głową i wrócił do swoich zajęć przy różach.
Spojrzałam na nasz dom, o ile można go było nazwać domem był to raczej pałacyk w stylu francuskim. Należał do mojej rodziny od pokoleń.
Skierowałam się w stronę stajni, która znajdowała się jakieś kilkadziesiąt metrów od domu.
Nasza stajnia mogła łącznie pomieścić 10 koni. Z drugiej strony była druga, większa, która mogła pomieścić ich 20.
Obecnie w tej pierwszej znajdowały się cztery konie.
Trzy lata temu, po śmierci moich rodziców wszystkie nasze konie zostały sprzedane przez Konstancję. Kiedy stajnia opustoszała, a wujek zobaczył, że brak koni dodatkowo mnie przygnębia, kupił mi Kaprolę, która została u nas do dziś.
Klemens zdecydował się również na wynajem boksów. Po pewnym czasie w naszej stajni znalazły się jeszcze trzy konie, których właściciele płacą nam za opiekę nad nimi.
Otworzyłam ogromne drzwi i znalazłam się w najcudowniejszym budynku na ziemi.
W stajni panowała nieskazitelna cisza.